PO PROSTU PISZĘ, W PRZERWACH, W KTÓRYCH NIE CZYTAM. A CZYTAĆ MUSZĘ - TAK, JAK MUSZĘ ODDYCHAĆ. JESZCZE CAŁY CZAS KSIĄŻKA, TO DLA MNIE COŚ, CO MA OKŁADKĘ I PAPIEROWE KARTKI. COŚ, CO SZELEŚCI I PACHNIE FARBĄ DRUKARSKĄ. WIEM, ŻE ŚWIAT SIĘ ZMIENIA I OBOK kSIĄŻEK PAPIEROWYCH ISTNIEJĄ TEŻ INNE FORMY. ALE DLA MNIE TO TAKIE TROCHĘ INNE FORMY ŻYCIA.o ZIELONEGO KOLORU, Z CZUŁKAMI NA ŁEBKACH. MOŻE MIŁE I PRZYJAZNE, JEDNAK NA RAZIE ICH NIE OSWAJAM...
piątek, 1 czerwca 2012
Moje ostatnie spotkania - Buk, Nowy Tomyśl, Wolsztyn, Opalenica.
Po spotkaniu w Bydgoszczy zostałam, powieziona do Buku, uroczej małej miejscowości w wielkopolskiem. Z Buku zdjęć na razie nie mam, panie obiecały przysłać, więc jak coś dostanę, to dokleję. Opowiem więc tylko anegdotkę - mianowicie panie bibliotekarki opowiadały mi, że kilka tygodni temu bibliotekę w Buku odwiedziła pani Maria Czubaszek. Na spotkanie przyszły tłumu, ale pani Maria miała kłopot z wejściem do biblioteki, bowiem na skwerku przed tym wejściem stała pikieta. Przewodził jej miejscowy katecheta, trzymający aż dwa transparenty (pracowity widać) o treści antyaborcyjnej i antyczubaszkowej. W pikiecie udział brały jeszcze trzy lub cztery osoby, nie za dużo, jednak wejście było zatarasowane. Ale panie bibliotekarki znalazły rozwiązanie i wprowadziły panią Marie tylnym wejściem. Spotkanie było udane i trwało długo (z przerwami, wymuszanymi przez panią Czubaszek - na papierosa. I w pewnym momencie panie bibliotekarki ze zdumieniem spostrzegły jednego z pikietujących, który siedział wśród publiczności, zaśmiewał się i bił brawo. Na końcu spotkania kupił książkę i poprosił panią Marię o autograf. A porzucony przez niego transparent stał oparty o ścianę budynku aż do chwili, w której, uzbrojony w swój podpisany egzemplarz książki, zabrał go stamtąd i wyruszył do domu. Albo - do katechety - oddać transparent... Cóż, odpracował swoje, napikietował się, ile uważał za stosowne, a potem oddał się kulturze.
Przed spotkaniem w nowotomyskiej bibliotece pokazano mi miejscową atrakcję. Jest nią stojący na rynku ogromny kosz wiklinowy, upleciony i osadzony tam przez miejscowych wikliniarzy. Kosz jest wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, jako największy kosz wiklinowy na świecie. Robi wrażenie, prawda?
A tu zdjęcia ze spotkania, bardzo miłego, po którym otrzymałam w prezencie miniaturową kopię takiego kosza, wypełnionego pięknymi kwiatami.
Po przedstawieniu mojej sylwetki przez panią dyrektor, opowiadałam o moim pisaniu, moich książkach, mojej najnowszej powieści, którą właśnie tworzę, a którą świat ujrzy jesienią. Potem - jak zwykle - dyskusja, a potem - jak zwykle - autografy.
I - zaprzyjaźnione już wielce - zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie.
Było nawet kilku panów, ale do wspólnego zdjęcia nie chcieli pozować - wiadomo, mężczyźni w zasadzie są nieśmiali, prawda? Ale pani robiąca zdjęcia i tak ich upolowała swoim obiektywem, popatrzcie:
I jeszcze w tym samym dniu pojechałam na spotkanie do Wolsztyna, gdzie było równie sympatycznie, jak w miejscach poprzednich. Takie spotkania są dla mnie magiczne, uwielbiam kontakt z żywym czytelnikiem, cieszy mnie każdy uśmiech na twarzach słuchaczy.
Sami spójrzcie, jak słuchają:
Lubię żywą dyskusję, aczkolwiek nie wszędzie się ona przydarza. Często na tyle zagaduję uczestników spotkania. iż mówią mi, że wszystko, o co chcieli spytać, już im sama opowiedziałam. Tak właśnie było w Wolsztynie. Ale po autografy oczywiście zawsze ktoś się zgłasza. Ktoś, a częściej - kilku "ktosiów".
Potem na dwa dni wróciłam do Warszawy, skąd następnie wyruszyłam w dalszą trasę. Koło - Kościelec - Osiek Mały. Ale o tej trasie opowiem następnym razem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Pozostaje mi żywić nadzieję, że i do mojego miasteczka kiedyś Pani zawita:)
I pomyśleć, że ja pod Wolsztyn dopiero się przeprowadzam.
Może jeszcze kiedyś się spotkamy ....
Prześlij komentarz