poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012

Zakładałam, że nie będę robić żadnych podsumowań. Ale moje założenia przeważnie ... sobie, a to, co robię ... sobie. Postanowiłam więc, że jednak podsumuję ten 2012 r., bowiem obfitował on w wyjatkowe spotkania kulturalne. Zaczęło się w maju, w którym to miesiącu tradycyjnie odbywają się Warszawskie Targi Książki. Cóż, nie zabrakło tam i mnie.
W kwietniu ukazała się moja czwarta książka, "Przypadki pani Eustaszyny", dlatego na tych Targach występuje ona w roli głównej. Ale w sprzedaży były wszystkie książki - i, ku mojej radości - wzystkie się sprzedawały. Warszawskie Targi Książki były w pierwszej dekadzie maja, w już w drugiej dekadzie spotkałyśmy się, w naszej Rzeczliterackiej grupie babskiej, w przepięknym mieście, w "przedpokoju" Bieszczad - w Sanoku. Władze Starostwa zaprosiły nas tam na "Noce kultury galicyjskiej", a nasz panel „Kobieta fatalna – Kobiety kochają, mordują i jeszcze o tym piszą, czyli mężczyźni fatalni też istnieją.”- spotkanie z autorkami powieści kryminalnych , obyczajowych, komediowych i o miłości: Magdalena Zimniak, Mariola Zaczyńska, Anna Fryczkowska, Lucyna Olejniczak, Beata Andrzejczuk, Maria Ulatowska, Joanna Jodełka, Manula Kalicka - spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem.
Był nawet mini skandal w trakcie dyskusji, gdy jeden ze słuchaczy zarzucił nam, iż "uczymy zabijać" i ochrzcił nas agentkami polskiego wywiadu, czy jakoś tak (i było to naprawdę pejoratywne). W czerwcu spotkałyśmy się w cudownym Gdańsku. Na naszym panelu "Kobieta w literaturze - miłość i zbrodnia" i po panelu było tak wspaniale, że gdzieś mi się podziały wszystkie zdjęcia. Mam tylko takie wskazujące na ...
A zdjęcie zrobiono na Długiej, w tle trwał mecz, chyba grali Hiszpanie (wybaczcie, nie wiem, z kim) - i o atmosferze tych magicznych chwil chyba nie muszę nikomu opowiadać. Spotkanie zakończyło się w jednym z pubów, chóralnym odspiewaniem przez gwiazdy literatury polskiej, "We wre the champions" (karaoke oczywiście). W lipcu i sierpniu było nudno, a we wrześniu podpisywałam książki na Targach Katowickich.
Tu - panel, tytułu nie pamiętam, ale tytuł w sumie mało ważny, ważne, że publiczność dopisała i bawiliśmy się świetnie. Z tego pobytu w Katowicach pamietam jeszcze tylko, jak głodne (bardzo głodne!) biegałyśmy po katowickich ulicach, pragnąc coś zjeść. Już odpuściłyśmy sobie śląskie kluski z modrom kapustom - chciałysmy zjeść cokolwiek - i wszystkie knajpy były zamknięte! W końcu znalazłyśmy (prawie cudem) jakąś pierogarnię. No, tak, modrej kapusty nie mieli, niestety. W trzeciej dekadzie września miał miejsce I Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach. Wydarzenie epokowe, mam nadzieję, że od tego roku będzie wydarzeniem cyklicznym.
I od tego wrzesnia 2012 - babstwo razem, jak napisała nasza przyjaciółka, Ania Fryczkowska, czyli PINK POWER (http://annafryczkowska.blox.pl/2012/09/Babstwo-razem-czyli-pink-power.html) - taki Festiwal co roku będzie jednoczył i porywał do boju polskie pisarki. W tym roku królowały: Danuta Noszczyńska i Magdalena Kawka. Tu szersza relacja, proszę: http://agnesscorpio.blogspot.com/2012/09/sowo-o-festiwalu-literatury-kobiecej-w.html W październiku znowu były Targi Książki - tym razem w Krakowie. Byłam tam, a jakże.
Przed tym wydarzeniem ukazała się moja piąta książka, "Kamienica przy Kruczej", dlatego tym razem to ona jest na pierwszym planie. Ale - znowu - podpisywałam wszystkie swoje książki, łącznie z pierwszymi "Sosnówkami". I w dwa tygodnie po powrocie z Krakowa, moje wydawnictwo zorganizowało - w ramach promocji najnowszej książki ich ulubionej autorki (no, mam nadzieję!) - wspaniałą wycieczkę po Warszawie, z przewodniczką-warsawianistką i krytyczką literacką, przyjacielem książki, jak sama o sobie lubi mówić. Tramwaj wyruszył z Placu Narutowicza, przejechał (obok Kruczej) przez most Poniatowskiego, znalazł się na Pradze i inną drogą wrócił na Kruczą, gdzie część oficjalna naszej wycieczki się zakończyła. Nieoficjalna trwała dalej, ale o tym juz nie w tym poście.
A tu stoję - jeszcze przed rozpoczęciem naszej tramwajowej wycieczki - z przemiłym panem Kazimierzem, który zainspirował mnie do napisania "Kamienicy przy Kruczej". Ale o nim pisałam w jednym ze starszych postów. I jeszcze jedno spotkanie - nasza babsko-autorska-rzeczliteracka wigilia, w Zalesiu Dolnym, w pięknej willi u naszej przyjaciółki, Manuli Kalickiej.
Oto jak było romantycznie, szkoda tylko, że nie mam zdjęcia, na którym byłybysmy wszystkie. i jeszcze chce tylko powiedzieć, że nas - tych, co to "babstwo razem" - jest trzynaście. I naprawdę jest to szczęśliwa trzynastka. I ten rok - 2013 - będzie nasz!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia świąteczne.

Mili moi, kochani, serdeczzni! Już Wigilia, czas tak szybko leci, co roku. I co roku, obiecując sobie: "nie robię więcej tych świąt, nie będę się tak szarpać, po co?" - szarpiemy się i staramy coraz bardziej. Przy świątecznym stole czasami jest nas mniej, niż w ubiegłym roku - i wtedy nam smutno - a czasami przybywa ktoś nowy, całkiem malutki - i wszyscy się z tego cieszą. Ale bez względu na to, ilu nas przy tym świątecznym stole, siadając przy nim czujemy tę magię, czar i urok Wigilii i dni następnych. Nawet jak mamy do kogoś jakieś pretensje, to przecież nie dzisiaj, nie jutro i nie pojutrze. W Święta jesteśmy mili, przyjaźni i sympatyczni. A gdy już objedzeni jak tłuste okrągłe bąki wstajemy od stołu i powoli powracamy do swych domów i zajęć, często bywa tak, że cała ta nasza miłość, serdeczność i dobro... gdzieś się ulatnia. Więc w tym roku życzę wszystkim, moi kochani - sobie też - żeby te przyjazne i miłe uczucia nie ulotniły się po Świętach, lecz żeby towarzyszyły nam jak najdłużej.
Miłych Świąt, Kochani, po prostu - NAJMILSZYCH!

sobota, 8 grudnia 2012

Tutto bene? Ależ oczywiście - bardzo dobrze.

Zbierałam się do napisania paru zdań o tej książce i ciągle coś mi przeszkadzało. A tak naprawdę to zła na nią jestem - że się już skończyła. Ale najpierw ją pokażę - oto ona:
"Gęsta kryminalna intryga, półświatek ukraińskiej imigracji i smak włoskiej kuchni. Tandem kucharzy Kalicka-Zawadzki przyrządził smakowity kryminał, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, napięcia, z zakończeniem, które zaskakuje, podobnie jak przepiórka w suflecie" - to urywek z internetowego opisu książki. Wklejam go, bo idealnie odzwierciedla istotę powieści. Treści książki nie będę opisywać - chcę też podkreślić, że ten mój wpis to nie recenzja. To moje bardzo osobiste odczucia po lekturze tej powieści. Tym bardziej osobiste, że znam obydwoje autorów. I, ponieważ Ich znam, z góry wiedziałam, że książka będzie świetna. Intrygująca, dobrze napisana, z wartką akcją, no - i jest kilka trupów, a jakże! Poza tym ten smak, zapach i urok włoskiej kuchni. Chcecie coś zobaczyć? Proszę bardzo:
Oto para autorów - od lewej: Zbigniew Zawadzki i Manula Kalicka. Ta trzecia (trzecia tylko na tym zdjęciu) to też znana pisarka, Lucyna Olejniczak. W cudownym domu Manuli, w Zalesiu Dolnym, Zbyszek przygotowuje właśnie swoje przepyszne danie - włoskie focaccio. Takie spotkania są tam często, bowiem autorzy (i ich goście) są wielkimi admiratorami włoskiej kuchni. Lekkiej, pysznej, aromatycznej, nęcącej wszystkie zmysły. I taka właśnie jest ta Ich książka, którą bardzo gorąco wszystkim polecam. "Wszystko powinno być tak proste, jak to tylko możliwe, ale nie prostsze" te słowa Einsteina stanowią motto powieści. Prawda, że proste?

sobota, 24 listopada 2012

Następna książka

Za każdym razem po premierze mojej kolejnej książki, pytam samą siebie: co teraz? O czym pisać? Jak napisac tę następną, aby nie była gorsza. Po pewnym czasie wydaje mi się, że doszłam do ściany, bowiem - no cóż, własnej twórczości nie powinno się oceniać, ale wiadomo, że to niemożliwe - no więc skoro ta książka,która teraz wyszła, jest dobra, nie dam rady napisać lepszej.
Oto moje "dzieci". Oczywiście nie ma czegoś takiego, jak ocena obiektywna. A więc - według ocen subiektywnych - każda z tych książek ma recenzje pozytywne i negatywne. Jednak wszystkie sprzedają się świetnie, co chyba oznacza, że generalnie się podobają. I - zamiast się tym cieszyć, ja się martwię. Bo o czym mam teraz pisać? Niektórzy proszą o ciąg dalszy moich Sosnówek. Inni - chcą dalszych perypetii pani Eusatszyny i jej przyjaciółki, Oleńki. A ostatnio pojawiły się prośby o następną książkę w klimacie Kamienicy przy Kruczej. Natomiast w mojej głowie lęgnie się historia o seryjnym zabójcy, ale miałaby to być taka opowieść trochę inna od tych, które teraz są w księgarniach. Mam jednak wrażenie, że mój wydawca nie będzie chciał, abym wekslowała w tę stronę. Mam też pomysł na historię o trzech przyjaciółkach, które połaczył - a właściwie rozdzielił - ten sam mężczyzna. Tyle, że to takie banalne, prawda? Historycznej książki nie napiszę, bo zawsze byłam za leniwa, żeby uczyć się historii, wszystkie daty wyparowywały mi z głowy natychmiast, w wszystkich rewolucji nienawidziłam wręcz obsesyjnie. Myliły mi się zresztą...
Tak więc sobie siedzę - i zamiast pisać - myślę, co pisać. A może mi ktos podpowie?

piątek, 2 listopada 2012

Targi w Krakowie - 2012

Co najlepiej pamiętam z tegorocznych Tragów krakowskich? To, że zaginęła moja ukochana czapeczka. Gdy weszłam na teren Targów, zostałam "walnięta w głowę" widokiem poczwórnie (popiątnie, poszóstnie) zakręconej kolejki do szatni. O, nie, postanowiłam, na pewno nie będę stała w takiej kolejce. Zdjęłam kurtkę, szalik i czapeczkę (którą miałam na głowie, albowiem padał deszcz, a ta czapeczka jest przeciwdeszczowa, z brezentu - przepiękna i mocno ukochana). Przewiesiłam to wszystko przez ramię i spróbowałam dodzwonic sie do którejś z przyjaciółek, które już były w śrdoku. Żadna nie odpowiedziała, a dlaczego - zrozumiałam po zrobieniu kilku kroków w głąb hali. Tłum był tak ogromny, że bałam się, iż utracę możność oddychania, a gwar był tak głośny, że z całą pewnością nie można było usłyszeć telefonu. Ale ponieważ miałam zapisane, gdzie którą można znaleźć, śmiało wdarłam się w ten tłum i na początku odnalazłam stoisko własnego wydawnictwa. Chciałam tam zostawić okrycie, ale ponieważ podpisywał pan Mleczko, gęsto było przy tym stoisku i postabowiłam się nie przepychać. Przypomniało mi się, że o kilka stoisk dalej podpisuje swoje książki Małgorzata Kalicińska i postanowiłam iść się przywitać. I poprosić o autograf na "Irenie", która miałam ze sobą, bowiem czytałam ją w pociągu. Udało mi się dotrzeć do Małgosi, podpis zdobyłam i wycofałam się, żeby zrobić miejsce dla oblegających autorkę fanów. I raptem stwierdziłam, że w garści ciuchów ściskanych pod pachą NIE MA CZAPECZKI. Wdarłam się na stoisko WAB-u, pytając rozpaczliwie: "czy może ktoś znalazł czapeczkę?". Małgosia porzuciła czytelników, zwracając się z moim pytaniem do obsługi stoiska - niestety, o mojej czapeczce nikt nic nie wiedział. Wróciłam tą samą drogą, którą przyszłam, szorując nosem po ziemi - niestety, mojej czapeczki nie było. Dodzwoniłam się więc do przyjaciółek, które kończyły swoje sobotnie podpisywanie (ja miałam podpisywać w niedzielę) i - ponieważ one oddały swoje ubrania do szatni - ustawiłyśmy się w tej kilometrowej kolejce. To znaczy - one się ustawiły, a ja wypatrzyłam stanowisko z napisem Biuro Obsługi - i pognałam tam molestować miłe panie o moją czapeczkę. Niestety - nikt nie znalazł i nie przyniósł, ani tu, ani gdzieś tam jeszcze (panie obdzwoniły całe Targi). Napłakałam się tam więc i poprosiłam, żeby - jeśli może ktoś znajdzie i odda - panie zatrzymały owo znalezisko do dnia następnego. I poszłyśmy z pryzjaciółkami do "Stylowej". to znaczy - pojechałyśmy taksówką, a taksówkarzowi nie trzeba było tłumaczyc, gdzie chcemy jechać, wystarczyło: "do Stylowej prosimy". Otóż "Stylowa" to restauracja w Nowej Hucie, żywcem przniesiona z czasów PRL-u, autentycznie przeniesiona, a może nie tyle przeniesiona, co trwa sobie w tym samym "anturażu" od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. No więc już na samym wejściu poczułyśmy ten klimat z dawnych lat, bowiem chcąc wybrać stolik nieopatrznie weszłyśmy na salę w kurtkach. Przyleciała natychmiast do nas pani szatniarka z głośnym protestem: "tu się nie wchodzi w płaszczach, tu się rozbiera". No to - ucieszone, że tak miło się zaczyna - rozebrałyśmy się i zaczęłyśmy studiować menu. A tam... bryzol z pieczarkami. O matko! Kultowe danie z PRL-owskich knajp. Do tego gin z tonikiem (nie piłam od lat 70-tych i już zapomniałam, jakie to smaczne). Tylko Hanna Cygler wyłamała się i piła wódkę z coca-colą (też hit lat dawnych, od kiedy tylko zaistniała coca-cola). I - sam Włodzimierz Iljicz był na naszym na stoliku, proszę:
Potem już było coraz milej, pani kelnerka koło nas skakała (bo zamawiałyśmy i zamawiałyśmy), aż wreszcie któraś z nas pochwaliła się naszym "zawodem wykonywanym". Panie pisarki - zachwyciła się pani Kasia (nasza kelnerka) i po chwili przybyła, dzierżąc w dłoniach tacę z kieliszkami jakiejś czystej wódki. Okazało sie, że to gruszkówka, mocna jak zajzajer. - Poczęstunek od pani kierowniczki - rzekła, a z zaplecza wyłoniła się osobiście samam pani kierowniczka, w czerwonej szyfonowej bluzce (!) i wygłosiła toast na naszą cześć. Zaiste - PRL. Cudnie było.
Część dalsza składała się z dancingu (!), na którym mnie już nie było, bo złożona przeziębieniem wyszłam wcześniej. Wiem tylko, że było m.in,. "Pucio, pucio" na cześć pań pisarek, wygłoszone przez członka orkiestry, a nasza Lucyna Olejniczak została poproszona do tańca przez mistrza Sendzimira. Następnego dnia swoją wizytę na Targach rozpoczęłam od odwiedzenia Biura Obsługi. Niestety, mojej czapeczki nie było...
Zasiadłam więc przy stoisku Prószyńskiego - a ponieważ przede mną podpisywali swoje książki Maria Czubaszek i Artur Andrus - zostało tam jeszcze sporo ludzi. Część, zawiedziona, że nie jestem panią Czubaszek, odeszła, ale część została i prosiła o autografy. I jednak chyba rzeczywiście do mnie chcieli podejśc, bo podsuwali mi moje książki.
Podpisywałam więc - i choć lubię spotkania z czytelnikami, samo podpisywanie zawsze mnie stresuje, bo głowię się nad treścią wpisu i w końcu piszę jakieś stereotypy... Po "dyżurze" w stoisku Prószyńskiego znowu pobiegłam do Biura Obsługi. Pani, która spostrzegła mnie pierwsza, od razu zaczęła kręcić głową: "nie, nikt nie oddał". Pożegnałam się więc i zrezygnowana zaczęłam iść w stronę wyjścia, gdy raptem usłyszałam: "halo, proszę pani!". Odwróciłam się, a tu stoi druga pani i macha do mnie trzymaną w ręku czapeczką: "czy to ta?", pyta. Rzuciłam jej się na szyję: "ta,ta, stokrotne dzięki". Okazało się, że sprzątaczka znalazła tę moją biedną wymizerowaną czapeczkę i przyniosła do Biura, wkładając ja na jakąś inną półkę. Przytomna ta druga pani obejrzała starannie wszystkie półki - i VICTORIA. Oto mój bardzo subiektywny opis Targów Książki Kraków 2012.

niedziela, 14 października 2012

Książką, o której chcę Państwu dziś opowiedzieć, jest moja piąta powieść, pod tytułem „Kamienica przy Kruczej”.
To historia mieszkańców pewnego domu, domu który istniał naprawdę, pod adresem Krucza 46 w Warszawie. Ten dom, przedwojenny, stał do roku 1960, w którym to roku go rozebrano w ramach odbudowy i rozbudowy stolicy. Opowiadam o ludziach, których książkowe historie zaczynają się w roku 1937. Potem jest wojna, okupacja, Powstanie Warszawskie. Następnie moi bohaterowie znajdują się w popowstańczych obozach jenieckich, a po wyzwoleniu zaczyna się ich „drugie życie”. Jeden z bohaterów wraca do swojego ukochanego miasta, czyli do Warszawy i przeżywa, w kamienicy przy Kruczej, trudne lata powojenne. Rok 56, 68, 70, 80, 81… Dom rozbierają, ale mieszkańcy odnajdują się na nowym osiedlu, na warszawskich Bielanach. Jedną z bohaterek jest Madzia Krzeszewska. Magdalena Kornblum. Maddy Raven. Porucznik Dziewanna. Magda Kaczmarek. Miss Wilson. Tyle wcieleń? O czym jest jej historia i dlaczego jest taka ważna? Cóż, powiem tylko, że ona wybiera emigrację. Po obozie i kilku latach oczekiwania na wyjazd, w Niemczech, znajduje się, wraz ze swym towarzyszem niedoli, w Stanach Zjednoczonych. Stamtąd do Warszawy już nie wraca, choć to właśnie w Warszawie ma kogoś najbliższego. Nie wraca – lecz w roku 1980 Warszawę odwiedza, bo chce właśnie tę najbliższą sobie osobę spotkać, sprawdzić, czy żyje, jak sobie radzi. Czas przeżyty w Ameryce nie był wcale pasmem szczęść, wręcz odwrotnie, żyło się tam ciężko i tam straciła kogoś, kto wprawdzie jej mężem nie był, spełniał jednak tę rolę. A tymczasem bohaterowie mieszkający w Warszawie przeżywają te najtrudniejsze historycznie czasy naszego kraju, usilnie walcząc o zachowanie własnej tożsamości, godności, o swoje szczęście, spokój, o przetrwanie. Tosia i Piotr. Ich losy początkowo łączy tylko miejsce zamieszkania, splątują się dużo później. Splątują…, żeby potem się rozłączyć, ale czy połączą się znowu? Czy różnice światopoglądowe mogą zatriumfować nad uczuciem? Gdzieś, w tle, rodzina mecenasa Malczewskiego, znanego nam już z „Sosnowego dziedzictwa”, z tego właśnie domu przy Kruczej. I inni mieszkańcy tej kamienicy. Co połączy ich losy? Czy tylko wspólny adres? A może czasy, w których żyją. Zachęcam do lektury. Wiecie, o każdej książce autor mówi, że jest szczególna. Ale ta jest - dla mnie - szczególna o tyle, że są w niej opowieści mojej rodziny. A więc - historie autentyczne, oczywiście odpowiednio powieściowo ubarwione. I
I jest szczególna także dlatego, że przy żadnej książce tak się nie napracowałam. O ile pracą można nazwać na przykład lekturę ponad setki listów sprzed prawie siedemdziesięciu lat. Listów, pisanych przez mojego wujka i ciocię, z Ameryki, w której osiedli po wojnie, do Polski. Listów, które zachowały się świetnie, mimo iż ich autorzy już od pół wieku nie żyją. Listów, których lektura pomogła mi stworzyć historię Magdy Kaczmarek-Wilson, opowieść o jej pobycie w obozach popowstańczych, a potem w Ameryce, która wcale nie okazała się taką "ziemią obiecaną". Oczywiście - to co było w listach przeplotłam literacką wyobraźnią, a jak wyszło? Chciałabym gorąco prosić o ocenę Was - czytelników. Pracą - również bardzo przyjemną - była także lektura książek prof. Bartoszewskiego, mnóstwa przeróżnych artykułów, oraz grzebanie w internecie (cóż to za cudowny wynalazek!). Samo pisanie, już później, to była czysta przyjemność. A jak się czyta? Kto napisze do mnie pierwszy? Strasznie się denerwuję. Książka w księgarniach od 17 października.

środa, 10 października 2012

Przeczytałam bardzo dobrą książkę. Wiem, wiem, nie dosyć, że autorką jest moja przyjaciółka, to jeszcze książkę wydało moje ulubione wydawnictwo. Powiecie więc, że uprawiam kumoterstwo. Otóż nie!
Występującą w książce parę - Lucynę i Tadeusza - poznałam już w poprzednich książkach tej autorki, "Wypadek na ulicy Starowiślnej" i "Dagerotyp. Tajemnica Chopina". Bardzo polubiłam tych bohaterów, spodziewałam się więc, że i tym razem mnie nie zawiodą. I nie zawiedli. Najnowsza książka Lucyny Olejniczak to historia, w której uśmiech towarzyszy ci przy obgryzaniu paznokci z emocji, a wielbiciele tajemnic, legend, baśni i wierzeń pradawnych mogą oblizywać się z uciechą podczas lektury.
Na okładce książki jest wprawdzie zdjęcie autorki - ale malutkie. Tu Lucyna Olejniczak jak żywa (stoi obok mnie, w szarym swetrze). Ciepła, miła, sympatyczna. I takie jest też pisarstwo autorki. Język jej powieści jest niezwykle elegancki, poprawny, miły i ciepły. Para głównych bohaterów tym razem udaje się do Irlandii, Lucyna całkiem prywatnie, Tadeusz trochę służbowo. Zatrzymują się u przyjaciółki Lucyny, mieszkającej z córką i ta córka..., nie, nie zdradzę, co tam się dzieje. Powiem tylko, że jest wietrznie i celtycko. Jest też typowy irlandzki pub i - oczywiście - guinness, nalewany w kufle tak, jak takie piwo nalewać się powinno. Aż czujesz jego smak, gdy o tym czytasz w tej książce. Jest tajemnica - a nawet dwie - współczesna i taka sprzed stu lat. Wydarzenie podobne. Takie samo? Co łączy obie historie? Czy wyjaśnią się obydwie? Trochę emocji, trochę magii, trochę wierzeń celtyckich. I duża dawka humoru. A - także - ale oczywiście epizodycznie i to wiadomość ciekawa tylko dla wtajemniczonych - jest pewien klimatyczny i cudowny hotel w Siedlcach, w mieście, w którym w tym roku odbył się I Festiwal Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur". O festiwalu pisałam w poprzednim poście. Zachęcam gorąco do przeczytania "Jestem blisko" Lucyny Olejniczak. Spędzą Państwo miłe chwile z tą książką - a o to w czytaniu przecież chodzi.

wtorek, 25 września 2012

Pierwszy Ogólnopolski Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach

Rozpoczęło się w piątek. Najpierw miałyśmy spotkania z czytelnikami, potem pojechałyśmy na panel prywatny. Do Gorzelni w Krzesku (Gorzelnia Polmosu Siedlce. Ta naprawdę przepiękne,magiczne miejsce. Nie ze względu na rodzaj produkcji, choć wódka Chopin należy przecież do najlepszych. Ale co tam produkcja! Tam jest przepiękna chata, stary dworek mazowiecki, a w środku kilka cudownych pomieszczeń. Wielka kuchnia, wyposażona we wszystko, o czym można pomyśleć. Wspaniałe saloniki i salki konferencyjne. A przed dworkiem (albo za, jak kto woli) duży staw, z rybami, z łódkami, otoczony sitowiem, a obok cudowny drewniany wiatrak. Dalej stajnie i ogród różany. Wszyscy powinni zobaczyć to miejsce.
Spójrzcie tylko na te słoneczniki!
Aż szkoda było stamtąd wyjeżdżać, bo i pogoda była sympatyczna - chłodno, ale słonecznie. Tu nasza grupka nad stawem.
W sobotę - czyli drugiego festiwalowego dnia - byłyśmy uczestniczkami spotkania naszych jurorek z czytelniczkami biblioteki siedleckiej, które to czytelniczki dokonały preselekcji książek przesłanych na FESTIWAL przez wydawnictwa. Wyselekcjonowane przez czytelniczki książki były następnie przekazane jurorkom, które wyłoniły 8 nominacji - 5 w kategorii Pióra i 3 w kategorii Pazur. Nie opisuję tu szczegółów, bowiem są dostępne w internecie i szeroko na facebooku. Zainteresowanych odsyłam tu: http://www.flk.siedlce.pl/?p=102 I wreszcie nadszedł ten dzień najważniejszy - niedziela, dzień ogłoszenia zwycięzców. Nagrodę Pióra zdobyła Magdalena Kawka, za książkę "Rzeka zimna", a nagrodę Pazura otrzymała Danuta Noszczyńska, za książkę "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana". SERDECZNIE I GORĄCO GRATULUJĘ LAUREATKOM. Były też inne nagrody - nagrody czytelniczek (zdobyłam V miejsce ex aequo z Jolantą Kwiatkowską) i nagrody za debiuty - tu zdobyłam nagrodę za najbardziej spektakularny debiut.
Gala była bardzo uroczysta, nagrody wręczała nam - uproszona o to przez organizatorów Festiwalu - znakomita pisarka, Małgorzata Kalicińska.
Wszystko wyszło cudownie, a główną animatorka przedsięwzięcia była Mariola Zaczyńska, siedlczanka, redaktorka "Tygodnika Siedleckiego" i autorka dwóch zabawnych książek (w przyszłym roku wyjdzie trzecia, z czego już się bardzo cieszę). W przyszłym roku druga edycja naszego Festiwalu, z pewnością ulepszona. Więcej zdjęć i kilka innych relacji można znaleźć na facebooku, zapraszam.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Zatrute pióra

Przeczytałam "Zatrute pióra". To zbiór 11 opowiadań, wydanych przez "Replikę". I mam mieszane odczucia. Bowiem: 1/ nie lubię opowiadań, 2/ z 11 autorów znam 9. Tłumaczę punkt 1 - otóż nie lubię opowiadań, bo nie znoszę, jeśli coś, co mi się podoba, ledwo się zaczęło, już się kończy. Lubię, gdy opowieść toczy się, trwa i pokazuje różne aspekty, występują tam różni bohaterowie, których losy splatają się z sobą. Nie lubię,gdy coś - a szczególnie kryminał - trwa dwie minuty, zabił, złapali go, kropka. Wiem, że generalizuję i wiem, że są różne zdania na ten temat. Nie chcę tu wywoływać żadnej polemiki, bo przyznaję każdemu prawo do własnego zdania - ale proszę pozwolić mi także na własne. Nie przepadam za opowiadaniami. Kropka. Dodam tylko, że nie mówię przez to, że w "Zatrutych piórach" było tak: zabił, złapali, kropka. Nie, to tylko takie wielkie uogólnienie. Nie chcę tu rozwijać tej tezy, bo już było wiele dyskusji na ten temat. Po co napisałam punkt 2? - otóż dlatego, że nie umiem oceniać krytycznie czegoś, co wyjdzie spod pióra mojego kolegi/koleżanki, a często - przyjaciela/przyjaciółki.
Powiem więc tylko tak: - najbardziej podobały mi się 3 opowiadania:"Zatruta krew" Anny Klejzerowicz, "Spokojnie, kochanie" Lucyny Olejniczak i "Efekt domina" Jacka Skowrońskiego. Anna Klejzerowicz napisała swoje opowiadanie w sposób, jaki osobiście bardzo lubię i sama stosuję w swoich powieściach - pomieszała teraźniejszość z czasem przeszłym. Zaskoczyła zakończeniem, umiejętnie dozowała napięcie. Klasyczny kryminał, dobrze się czytało. Lucyna Olejniczak, "kryminalna debiutantka", napisała zabawną (mimo śmierci jednej z osób)historię, z absolutnie zaskakującym finałem. Jacek Skowroński, "kryminalista doświadczony", nie zawiódł i tym razem; napisana przez niego historia wciągała, wciągała i ... aż szkoda, że trwała tak krótko. I zaskoczyła niespodziewanym zwrotem akcji. Pozostałe opowiadania - każdy pewnie znajdzie tam coś dla siebie. Żadne nie było nudne, ale żadne - tylko w mojej ocenie - nie było takie, żebym żałowała, że już się skończyło. Całością nie jestem oczarowana i pozostanę przy swoim zdaniu - wolę powieści.

środa, 25 lipca 2012

Rozleniwienie...

Wiecie? Rozleniwiłam się. Skończyłam moją "Kruczą 46", książkę, która uważam za bardzo ważną. Dla mnie ważną i dla pewnego starszego pana ważną. Co łączy mnie i tego pana? Otóż właśnie owa Krucza 46, kamienica, w której mieszkaliśmy - i ja, i On, nie wiedząc o sobie i nie znając się zapewne, choć najprawdopodobniej spotkaliśmy się na raz, choćby przechodząc prze wspólną bramę. Mieszkaliśmy w tej kamienicy aż do jej rozbiórki, to jest do roku 1960. Przeprowadzono nasze rodziny na ten sam serek bielański, w obszar ograniczony ulicami Podczaszyńskiego, Marymoncką, Kasprowicza. Nie będę ponownie opowiadać historii naszego poznania się, mojego i tego pana, pana Kazimierza - opowiadałam o tym wiele razy, nawet na tym blogu. Wspominam tylko o tym, bo chcę pochwalić się, iż książka już u wydawcy i że mam nadzieję, iż zostanie dobrze przyjęta. W katalogu Wydawnictwa Prószyński zapowiadana jest na październik i mam nadzieje, że istotnie w tym terminie się ukaże. Tu powinno pojawić się teraz zdjęcie okładki, ale problem w tym, że okładki... nie ma. Cholera! CZY MOŻE BYĆ KSIĄŻKA BEZ OKŁADKI? Wygląda na to, że może i ta moja będzie właśnie taką pierwszą. Dlaczego? Ponieważ wymarzyliśmy sobie - wydawca i ja - że na okładce będzie autentyczne, przedwojenne (lub powojenne, do 1960 roku)zdjęcie domu przy ulicy Kruczej 46. Ale NIGDZIE nie możemy znaleźć takiego zdjęcia (poza jakimiś, które niestety nie nadają się, bo są małe i nieostre). Martwię się więc i z tego umartwiania się zrodziło się moje rozleniwienie. Rozleniwienie pisarskie - nic nie piszę od miesiąca chyba. To znaczy - niezupełnie nic - poprawiam trochę moją następną książkę, która w zasadzie już jest złożona w wydawnictwie, ale postanowiłam ją nieco zmienić, przez co historia mi się tam rozszerza, ale może to i dobrze. Jednak poprawianie/rozszerzanie/ulepszanie książki już napisanej to w moim odczuciu jednak coś innego niż pisanie nowej książki. Ale na nową jestem właśnie rozleniwiona. Ach, prawda, mam jeszcze dwa trupy na półce, w mojej opowieści o seryjnym mordercy, jednak na razie nie mam nastroju na tego rodzaju książkę. Wolałabym napisać część dalszą przygód pani Eustaszyny i pani Oleńki, ale mój wydawca twierdzi, ze starsze panie nie bronią się na rynku. Szkoda, kurczę, bo mam wiele pomysłów, wydałabym panią Oleńkę za mąż (nawet już mam kandydata, którego moje czytelniczki rozpoznałyby z łatwością). Cóż, poczekam, aż rynek się namyśli. Choć ... mam wiele sygnałów, że starsze panie może i nie bronią się na rynku, jednak nie dotyczy to pani Eustaszyny, która przecież jest ponadnormatywna. Nawet dzisiaj dostałam maila od mojego brata ciotecznego, profesora z Yale, zamieszkałego w Nowym Yorku i prowadzącego cykl wykładów na Uniwersytecie Warszawskim (od kilku lat). Napisał, że jest Eustaszyną zachwycony i prosił o podanie linku do sprzedaży, bo chce zakupić kilka egzemplarzy, adresując je do znajomych w Polsce. Podałam oczywiście link do księgarni Prószyńskiego (poza wszystkim - tam najtaniej). I nie myślcie, że się tak zachwycił, bo to brat. A skąd - właściwie jestem na Niego obrażona, bo dostał ode mnie przecież wszystkie moje książki, a zachwycił się dopiero Eustaszyną... Choć Krucza 46 chyba też będzie Mu się podobać, bo część tej książki jest oparta na listach Jego Rodziców, o czym przeczyta ten, kto będzie czytał tę książkę. Ale nawet ta opinia tak ważnego dla mnie czytelnika nie wyrwała mnie z mojego rozleniwienia, w którym - jeśli pozwolicie - jeszcze sobie trochę potkwię.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Drugie piętro

"Drugie piętro" to książka niejednoznaczna. Najkrócej możnaby powiedzieć - oto opowieść o dwóch starszych paniach, gdyby nie to, że to opowieść nie tylko o starszych paniach. Bo w tle jest historia ich tragicznego dzieciństwa; niezbyt wesołej młodości; trauma, która - choć głównie jest udziałem jednej z nich - dotyka obydwie. Łączy je więzią, której nie rozerwie nawet zdrada, walka o tego samego mężczyznę, późniejsza nienawiść, która jednak nienawiścią tak do końca nie jest. Właśnie ... do końca... Bo koniec życia, który u każdego z nas zaczyna się starością - tyle, że u każdego z nas inną - łączy obie panie ponownie mocnymi więzami. Treści książki nie mam zamiaru opowiadać. Dodam tylko, że poza historią obu starszych pań, jest też wątek współczesny - czyli miłość Wojtka i Miry. Kim są? W jaki sposób ich losy są związane z losami głównych bohaterek powieści? Czy ich miłość znajdzie swój szczęśliwy kres? Co jeszcze jest w tej książce? Są opowieści o życiu dwóch gwiazd - divy operowej i primabaleriny; w tle słychać wielkie arie i fragmenty najlepszych spektakli wielkiego baletu. Losy ludzkie, Kresy, wojna, okupacja. Okrucieństwo i dobroć ludzka, wymieszane, trochę tego, trochę tamtego. I coś, co wszystko łączy i wiąże ze sobą - przyjaźń, która potrafi wznieść się ponad odmienność, inne temperamenty, zazdrość, różne emocje; przyjaźń, która trwa mimo błędów młodości i późniejszych urazów. Tu zdjęcie autora - to ten pan, który tak skromnie chowa się za kadr, z lewej strony fotografii. Zdjęcie z naszego spotkania na Warszawskich Targach Książki, na których książka Andrzeja Gumulaka już była w sprzedaży. I osobiście widziałam, że była kupowana. Mam nadzieję, że sprzedaje się świetnie. Jeśli ktoś jeszcze nie kupił - gorąco polecam. Czyta się wspaniale. Nie ma dłużyzn, akcja toczy się wartko, wciąga i chcesz wiedzieć, co będzie dalej. Autor doskonale poradził sobie z przedstawieniem obu bohaterek, pań starszych od niego ... ,no, sporo. Aż mnie zadziwia, jak potrafił wczuć się w ich psychikę, jak potrafił zrozumieć - podobno skomplikowaną - naturę kobiecą, jak precyzyjnie potrafił oddać emocje i wzruszenia, towarzyszące poszczególnym zdarzeniom. I zakończenie, które początkowo wyglądało na zbyt przewidywalne, a okazało się jednak nie tak oczywiste. Oryginalna fabuła, świetny pomysł i świetne wykonanie. Z niecierpliwością czekam na następną książkę Andrzeja Gumulaka.

sobota, 2 czerwca 2012

Starsza pani wnika

Tak, tak - wnika. Nie znika, jak u Hitchcocka. Wnika i to bardzo skutecznie. O wiele skuteczniej, przynajmniej na początku, od jej wnuka, który postanowił założyć i prowadzić prywatną agencję detektywistyczną, a jego babcia ... jego babcia ,musi mu w tym pomóc.
Tak się zaczyna najnowsza powieść Anny Fryczkowskiej. To Jej czwarta książka, ale drugi kryminał. Kryminał, w którym nie ma śledztwa policyjnego, nie ma fachowego dochodzenia, prowadzonego przez mniej lub bardziej doświadczonych śledczych. Jest natomiast śledztwo - tyle, że prowadzone przez amatorów, co nie znaczy, że jest mniej skuteczne. Powiedziałabym nawet, że jest bardziej skuteczne, także w sensie kary, która spada na przestępcę. Bo kara być musi, szczególnie, jeśli część śledztwa dotyczy morderstw popełnianych na kotach - a śledztwo prowadzą starsze panie, opiekujące się na podwórku tymi kotami. Jednak proszę nie myśleć, że to tylko taka tam sobie historyjka o nawiedzonych staruszkach i ich kociakach. Nie, nie, ludzki trup jest także - oczywiście nic o tym nie opowiem, żeby nie psuć przyjemności czytania. Zapewnię tylko, że morderca zostanie ujęty, do czego przyczynia się oczywiście starsze panie - główna bohaterka, Halina i jej przyjaciółki. Książka jest miła i zabawna, ale nie tylko. Momentami jest gorzka, szczególnie, jeśli czytelnik zechce wczuć się w główne bohaterki - nie heroiny przecudnej urody, a osoby prawie niewidzialne, bo... nieco przygarbione, z dużą ilością zmarszczek, z posiwiałymi włosami i grubymi okularami na nosie. Myślicie, że takie osoby już nie żyją? Snują się po świecie, jak zombie, zabierając miejsce i powietrze wszystkim młodym. Wszystko mają za złe i interesują się tylko swoimi pieskami oraz kotkami, jeśli je mają. A jeśli nie mają, dokarmiają te bezdomne, snujące się po podwórkach i roznoszących zarazki. Otóż nie, moi mili. Takie osoby też żyją, zapewniam. Też pragną przyjaźni i miłości, jak wszyscy. A przynajmniej kontaktu z innym człowiekiem, choćby w celu wspólnego pójścia do teatru. Czasami nawet potrafią zachować się jak nastolatki. I czasami nie tylko myślą o seksie. A od czasu do czasu przytrafia im się niesamowita przygoda - jak bohaterkom z powieści Anny Fryczkowskiej.I to przygoda kryminalna, ze szczęśliwym zakończeniem, które ma miejsce jedynie w wyniku działań naszych starszych pań. Jest też młody mężczyzna i dwie kobiety - ale ich perypetie wydają się drugorzędne wobec poczynań pani Haliny i Jej kompanii, choć wszystkie wątki oczywiście się splatają. Ostatnio mamy wysyp książek o starszych paniach. I właśnie takie bohaterki przedstawiają okładki omawianej książki. Na drugiej stronie - proszę:
"Drugie piętro" Andrzeja Gumulaka. Książka także o starszych paniach, ale inna w swej wymowie. Książka, którą właśnie czytam, z wypiekami - jest świetna - i o której opowiem niedługo. A na trzeciej stronie okładki - cóż, proszę:
Książka także o starszej pani, a właściwie o dwóch. O mojej pani Eustaszynie i jej sąsiadce, przemiłej pani Oleńce. Książka jeszcze inna od dwóch poprzednio tu opisanych (wydana w marcu 2012 r.). Tak więc nasz wspólny wydawca - Wydawnictwo Prószyński i S-ka - pożenił w tej książce wszystkie swoje starsze panie. I jeszcze jedno o książce "Starsza pani wnika". Otóż spotykamy tam - wprawdzie przez moment (a nawet dwa) znajomych z poprzedniej powieści Anny Fryczkowskiej, "Kobieta bez twarzy" - Hannę Cudny i jej syna, Maksa. Do tej pory nie wiem - i okropnie mnie to intryguje - czy Cudnych spotykamy przed ich wyjazdem na wieś, czy może po tym, jak jednak zdecydowali się z tej wsi wrócić.

piątek, 1 czerwca 2012

Moje ostatnie spotkania - Buk, Nowy Tomyśl, Wolsztyn, Opalenica.

Po spotkaniu w Bydgoszczy zostałam, powieziona do Buku, uroczej małej miejscowości w wielkopolskiem. Z Buku zdjęć na razie nie mam, panie obiecały przysłać, więc jak coś dostanę, to dokleję. Opowiem więc tylko anegdotkę - mianowicie panie bibliotekarki opowiadały mi, że kilka tygodni temu bibliotekę w Buku odwiedziła pani Maria Czubaszek. Na spotkanie przyszły tłumu, ale pani Maria miała kłopot z wejściem do biblioteki, bowiem na skwerku przed tym wejściem stała pikieta. Przewodził jej miejscowy katecheta, trzymający aż dwa transparenty (pracowity widać) o treści antyaborcyjnej i antyczubaszkowej. W pikiecie udział brały jeszcze trzy lub cztery osoby, nie za dużo, jednak wejście było zatarasowane. Ale panie bibliotekarki znalazły rozwiązanie i wprowadziły panią Marie tylnym wejściem. Spotkanie było udane i trwało długo (z przerwami, wymuszanymi przez panią Czubaszek - na papierosa. I w pewnym momencie panie bibliotekarki ze zdumieniem spostrzegły jednego z pikietujących, który siedział wśród publiczności, zaśmiewał się i bił brawo. Na końcu spotkania kupił książkę i poprosił panią Marię o autograf. A porzucony przez niego transparent stał oparty o ścianę budynku aż do chwili, w której, uzbrojony w swój podpisany egzemplarz książki, zabrał go stamtąd i wyruszył do domu. Albo - do katechety - oddać transparent... Cóż, odpracował swoje, napikietował się, ile uważał za stosowne, a potem oddał się kulturze.
Przed spotkaniem w nowotomyskiej bibliotece pokazano mi miejscową atrakcję. Jest nią stojący na rynku ogromny kosz wiklinowy, upleciony i osadzony tam przez miejscowych wikliniarzy. Kosz jest wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, jako największy kosz wiklinowy na świecie. Robi wrażenie, prawda? A tu zdjęcia ze spotkania, bardzo miłego, po którym otrzymałam w prezencie miniaturową kopię takiego kosza, wypełnionego pięknymi kwiatami.
Po przedstawieniu mojej sylwetki przez panią dyrektor, opowiadałam o moim pisaniu, moich książkach, mojej najnowszej powieści, którą właśnie tworzę, a którą świat ujrzy jesienią. Potem - jak zwykle - dyskusja, a potem - jak zwykle - autografy.
I - zaprzyjaźnione już wielce - zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie.
Było nawet kilku panów, ale do wspólnego zdjęcia nie chcieli pozować - wiadomo, mężczyźni w zasadzie są nieśmiali, prawda? Ale pani robiąca zdjęcia i tak ich upolowała swoim obiektywem, popatrzcie:
I jeszcze w tym samym dniu pojechałam na spotkanie do Wolsztyna, gdzie było równie sympatycznie, jak w miejscach poprzednich. Takie spotkania są dla mnie magiczne, uwielbiam kontakt z żywym czytelnikiem, cieszy mnie każdy uśmiech na twarzach słuchaczy. Sami spójrzcie, jak słuchają:
Lubię żywą dyskusję, aczkolwiek nie wszędzie się ona przydarza. Często na tyle zagaduję uczestników spotkania. iż mówią mi, że wszystko, o co chcieli spytać, już im sama opowiedziałam. Tak właśnie było w Wolsztynie. Ale po autografy oczywiście zawsze ktoś się zgłasza. Ktoś, a częściej - kilku "ktosiów".
Potem na dwa dni wróciłam do Warszawy, skąd następnie wyruszyłam w dalszą trasę. Koło - Kościelec - Osiek Mały. Ale o tej trasie opowiem następnym razem.

sobota, 26 maja 2012

W Bydgoszczy...

24 maja byłam na spotkaniu autorskim w Bydgoszczy, w Bibliotece im. Władysława Bełzy. Już kilka razy pisałam, że lubię takie spotkania, ale niektóre biblioteki są po prostu wyjątkowe. Taka jest biblioteka bydgoska.
Bowiem tam było jak w domu. Bardzo sympatyczne panie bibliotekarki, świetna moderatorka, pani Lucyna Partyka (nie obraziła się nawet, jak przechrzciłam Ją na Justynkę. I świetna publiczność - czytelnicy z Dyskusyjnego Klubu Książki, ale nie tylko, czytelnicy niezrzeszeni byli także. Proszę - Lucynka w całej okazałości:
Dyskusja rozwijała się żwawo, pewien pan nawet usiłował zwekslować rozmowę na tory zgoła mało literackie, ale się nie dałyśmy. Publiczności było sporo, podpisałam tak dużo książek, że aż mi ręka zdrętwiała. Jedna dedykacja była niezapomniana - bowiem pewna pani poprosiła o wpis dla mamy, Marii, na którą w domu mówią Rysia!!! Zdjęcia ze spotkania będą - może nawet już w poniedziałek. A na razie raz jeszcze fasada biblioteki:

wtorek, 22 maja 2012

Spotkanie w Sanoku

W dniach 17-20 maja 2012 r. w Sanoku miał miejsce Festiwal II Noce Kultury Galicyjskiej. Program był bardzo ciekawy i urozmaicony, ale dla nas - 8 autorek, zaproszonych do udziału w panelu literackim - najważniejszą data był 20 maja, bowiem o 18.00 miało się odbyć nasze spotkanie z publicznością. Miało się odbyć i, oczywiście, się odbyło. Temat panelu imponujący - „Kobieta fatalna - Kobiety kochają, mordują i jeszcze o tym piszą, czyli mężczyźni fatalni też istnieją." Zaczęło się tak:
Spacer po przepięknym Sanoku. Miasteczko urocze, przepięknie położone, gdzie nie spojrzysz, widzisz Bieszczady. Rynek odrestaurowany, kamieniczki odremontowane, prawie na środku urocza fontanna. Naprawdę widać, że władze Sanoka potrafiły właściwie wykorzystać środki unijne. Wszędzie czysto, różnorodność sklepów (niestety, w sobotę czynnych tylko do 13.00, a w niedzielę w ogóle - z wyjątkiem całodobowych delikatesów, szczęśliwie zlokalizowanych obok naszego hotelu). Hotel Jagielloński - dogodnie położony, pokoje czyste, przyjemne, dobrze wyposażone. A ich kuchnia..., dobrze, że byłyśmy tam tylko dwie doby, bo wszystkie roztyłybyśmy się natychmiast, tak nas pysznie karmiono. Na panelu:
Od lewej siedzą: Mariola Zaczyńska, Magdalena Zimniak, Maria Ulatowska, Lucyna Olejniczak, Agnieszka Lingas-Łoniewska,Manula Kalicka, Joanna Jodełka, Anna Fryczkowska. Rozpoczęło się miło i sympatycznie - choć ... zgodnie z tematem - mówiłyśmy o zbrodniach, o mężczyznach fatalnych oraz o równie fatalnych kobietach. Każda z nas, choć przecież każda pisze inne książki, uśmierciła w swojej twórczości kilka osób. W taki lub inny sposób. Opowiadałyśmy o tych swoich "zbrodniach", widownia reagowała śmiechem i brawami, aż tu raptem pewien pan zapytał, czy można zadawać pytania. Oczywiście potwierdziłyśmy - można, prosimy. I pan - jakby to ująć, najdelikatniej - "nawymyślał" nam, a najmocniej oberwało się dwóm autorkom kryminałów, Annie Fryczkowskiej i Joannie Jodełce. Pan oświadczył, że na pewno są z policji, bo tak im z oczu patrzy, potem miał pretensję, że zdradzają tajemnice państwowe (a chodziło, zdaje się, o ststystyki zabójstw - mianowicie jedna z pań powiedziała, że ze statystyk wynika, iż wiele zabójstw jest popełnianych przez kobiety, które zabijają mężów kuchennym nożem)oraz zarzucił "naszym kryminalistkom", że udzielają instrukcji zabijania. Tu właśnie jesteśmy nieco zdegustowane dyskusją:
Pan tak się zawziął, że za nic nie chciał odstąpić od dyskusji i dopiero skuteczna interwencja naszej moderatorki - Marioli Zaczyńskiej - doprowadziła do zmiany tematu. Szybko jednak otrząsnęłyśmy się - bo tak naprawdę to każdej z nas nie jeden raz zdarzały się podobne zdarzenia, na naszych spotkaniach autorskich. Tu już opowiadamy weselsze historie:
Później już wszystko przebiegło bez zakłóceń. Nasze opowieści były przeplatane projekcjami, czyli prezentacjami, przygotowanymi przez Anię Fryczkowską, Mariolę Zaczyńską i Magdę Zimniak. Nawet kierownik biblioteki, po spotkaniu, obdarzył nas komplementami, których - z wrodzonej skromności, właściwej każdej z nas - tu nie powtórzę. Na końcu spotkania władze Sanoka podarowały każdej z nas materiały promujące miasto, a wśród nich - przepiękny album o Beksińskim, którego wystawę zwiedzałyśmy dzień przed panelem.
Po spotkaniu oficjalnym rozpoczęła się część nieoficjalna - równie miła i sympatyczna. Widzowie rzucili się do kupna naszych książek, sprzedawanych przez miłe panie z księgarni, a potem - najmilsza część takich spotkań - autografy i indywidualne rozmowy z czytelnikami.
SANOKU! Wrócimy do Ciebie - jeśli nie oficjalnie, to prywatnie, z pewnością. Ania Fryczkowska już zamawia sobie wakacje w sierpniu, a Manula Kalicka od razu, po naszym panelu, wyruszyła do Polańczyka, skąd ma zamiar robić wypady w Bieszczady. Było klimatycznie, cudownie, przesympatycznie, uroczo. Oby więcej takich spotkań!

poniedziałek, 14 maja 2012

Czego pragnie Maryla

Nowa premiera w moim ulubionym wydawnictwie. Piękna okładka, intrygująca zapowiedź z tyłu książki.Trzydzieści trzy lata? Zadręcza się swoją nadwagą? Męcząca matka? Zaraz, zaraz, czy ja czegoś podobnego nie czytałam?
A, owszem, "Dziennik Bridget Jones". Tamta książka podobała mi się, więc i tę kupuję. Przeczytałam przez dwa wieczory - i powiem Wam, że kto polubił Bridget Jones, polubi też Marylę. Ale, moim zdaniem, książka duetu: Katarzyna Terechowicz-Wojciech Cesarz, jest o wiele od Bridget lepsza. Bo to nasz rodzimy świat. Dziewczyna, jakich wiele - marzy o jednym, życie oferuje jej coś innego. Ale..., jak to w książkach, największe marzenie zazwyczaj się spełnia. Więc spełni się też marzenie Maryli. A właściwie nawet dwa marzenia. To trzecie - samodzielność i odcięcie od toksycznej matki i równie toksycznej babci - już nie, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
Książka świetnie napisana, dowcipna i - co najważniejsze - inteligentna. Temat błahy? Może, ale nie dla 95% kobiet. Czyta się lekko, często bądź to wybuchając śmiechem, bądź uśmiechając się z przekąsem. Smaczki? W każdej z przeczytanej książek poluję na smaczki. A więc i tu to robiłam. Były, a jakże - to punktowanie w wewnętrznych monologach Maryli, np.: "Obudziłam się z paskudną pewnością, że: a/ nie mam chłopaka, b/ przegrałam swoje życie, c/ mam nadwagę i jestem alkoholiczką, d/ patrz a+b, nie mówiąc już o punkcie c." str. 343 Ale - tak naprawdę tak źle nie było... Książkę polecam naprawdę wszystkim, także panom, może trochę bardziej zaczną rozumieć kobiety (swoją drogą jeden z współautorów jest mężczyzną, chyba jego druga połowa nieźle się nad Nim napracowała). Zabawna, przyjemna lektura, w sam raz na plażę. Ale nie myślcie, że to tylko takie ot tam sobie czytadło. Nie, nie - to naprawdę mądra książka i prawdziwa opowieść o życiu. Trzeba tylko umieć ją odczytać. I jeszcze jedno - Dziennik Bridget Jones miał swój ciąg dalszy. Mam więc nadzieję, że i Maryla doczeka się drugiego tomu.