sobota, 2 marca 2013

Opiekunka

Najnowsza książka Lucyny Olejniczak - "Opiekunka". Jak powstała? To Twoje ulubione zdjęcie z Amerylki? - pytam Lucynę, rozmawiając z Nią o opiekunce? - Czym są dla Ciebie podróże? Czy „nosi Cię” po świecie, bo to kochasz, czy w różne strony świata rzucał Cię po prostu los? A może prozaicznie jeździłaś „za chlebem”, jak sienkiewiczowski Wawrzon? - I to i to, nosi mnie, bo to kocham i ponieważ rzuca mnie los. A ja temu losowi pomagam, podejmując szybkie decyzje i korzystając z nadarzających się okazji. Decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych podjęłam w ciągu kilku dni, w przypadku wyjazdu do Francji, kilka lat później, wystarczyła mi godzina. O możliwości pracy w Paryżu dowiedziałam się od znajomej, kiedy czekałyśmy razem na przystanku autobusowym, w drodze do szpitala, w którym razem pracowałyśmy. Zanim dojechałyśmy na miejsce, byłam już zdecydowana. I w jednym, i w drugim przypadku do wyjazdu zmusiło mnie życie,, ale nie mam tego losowi za złe. Wręcz przeciwnie, dzięki tym wyjazdom po powrocie ze Stanów powstała „Opiekunka czyli Ameryka widziana z fotela”, która ukaże się lada chwila, a po Francji „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”. Nie wspominając już o tym, ile zwiedziłam ciekawych miejsc i ile nawiązałam trwających do dziś przyjaźni. Dzięki poznanym wspaniałym ludziom mogłam później spędzić tydzień na Hawajach, wakacje na francuskiej wyspie Yeu, w Cannes i Monte Carlo oraz polecieć do Irlandii. Przy mojej pensji laborantki, a potem przy „budżetowej” emeryturze byłoby to niemożliwe. Podróże mają wpływ na tematykę moich książek, pierwsze wyjazdy były „za chlebem”, później jeździłam już dla przyjemności. Po wakacjach w Tunezji powstało opowiadanie z lekkim dreszczykiem, po odwiedzinach brata na Sycylii reportaż o misji katolickiej w Palermo, który ukazał się w krakowskim Dzienniku Polskim. A po wizycie w Irlandii, dokąd poleciałam na zaproszenie mieszkającej tam córki mojej kuzynki, powieść „Jestem blisko” (Prószyński i S-ka ). Irlandia oczarowała mnie swoją tajemniczością, celtyckimi pozostałościami i mitami na tyle, że postanowiłam wysłać tam swoich bohaterów, Lucynę i Tadeusza. Pisząc „Jestem blisko” bawiłam się świetnie i mam nadzieję, że podobnie bawić się będą moi czytelnicy. Niedawno spędziłam dwa miesiące w XVII-wiecznym francuskim klasztorze, przerobionym na dom mieszkalny, z zaprzyjaźnioną, ekscentryczną 86-letnią francuską arystokratką i też pisarką, autorką popularnych powieści historycznych i sztuk teatralnych. Tylko my dwie, w starym opactwie, za wysokim kamiennym murem, otoczonym polami i pastwiskami, zupełnie na uboczu. Pani Marguerite Castillon du Perron pisała tam swoje pamiętniki, a ja dotrzymywałam jej towarzystwa i dbałam, żeby nikt nie przeszkadzał. Zakupy robiłyśmy same raz w tygodniu, gotowałyśmy na zmianę. Kiedy ona zajmowała się swoją pracą, ja czytałam, pisałam i korzystałam z zasobów ogromnej prywatnej biblioteki. Wieczorami zaś, podczas kolacji Madame opowiadała mi historie ze swojego długiego i niezwykle ciekawego życia. Przepiękne wnętrza, srebra rodowe i takaż sama porcelana, niemal dworska etykieta, zabawne dziwactwa starszej pani. Nigdy nie zapomnę wizyt zubożałych francuskich arystokratów i arystokratek w zniszczonych przez mole garniturach, niemodnych, spranych i pocerowanych sukienkach, ale noszonych z niebywałą godnością. Patrzyli z góry na „plebs” – z tego powinna powstać kiedyś książka. Jeszcze nie mam na nią pomysłu, ale, kto wie, może kiedyś… - A "Opiekunka" - pytam dalej. - Lucy – opowiesz o tej książce? Czy to prawda, iż właśnie ta powieść urodziła się jako Twoje pierwsze literackie dziecko? - To prawda, „Opiekunka” jest moim pierwszym i ukochanym dzieckiem. Napisałam ją kilkanaście lat temu, po powrocie ze Stanów, ale dopiero teraz ukaże się drukiem. Wydawnictwo Czarno na Białym zainteresowało się historią i dzięki świetnej redakcji powstała nowa, świetna wersja „Opiekunki”. Książka ma śliczną, ciepłą okładkę, jest dopracowana, po prostu wypieszczona. Jestem z niej naprawdę zadowolona i bez kompleksów mogę się nią pochwalić. - odpowiada Lucyna, a teraz ja opowiem o tej książce. Gdy wzięłam ją w ręce, moja pierwszą myślą było: "za cienka". Nie lubię opowiadań, lubię opowieści. I tę moją opinię podtrzymuję także po przeczytaniu "Opiekunki". Czytało mi się ją tak dobrze, że z żalem przewróciłam ostatnią kartkę. Tytułowa Lucy podejmuje życiową, bardzo trudną decyzję - wyjeżdża do Ameryki. Nie znając języka, nie mając tam znajomych, poza jedną jedyną życzliwą duszą. Zostawia dom i rodzinę. Robi to jednak dla dzieci, którym chce zapewnić lepszy los. Zostaje opiekunką dwóch (po kolei) starszych pań - a jak - i czy - da sobie radę w tym "nowym życiu" i czy spełni się jej american dream - przeczytajcie Państwo sami. Mogę tylko zapewnić, że warto zasiąść do lektury, bo książka jest świetnie napisana, lekkim i zabawnym stylem, a że czasami łezka się w oku zakręci, to tylko zasługa mistrzowskiego pióra Lucyny Olejniczak. Polecam gorąco.