piątek, 27 kwietnia 2012

Czarownica

http://www.proszynski.pl/Czarownica-p-31647-.html Przeczytałam jednym tchem, jadąc autobusem na spotkanie z czytelnikami z biblioteki w Sokołowie Podlaskim. Autorkę znam nie tylko osobiście, najpierw poznałam Ją jako pisarkę. Czytając Jej "Sąd Ostateczny" siedziałam pod łóżkiem ze strachu. Następne książki już czytałam bez strachu, wiedziałam bowiem, że bohaterowie ze wszystkim sobie doskonale poradzą. O Annie Klejzerowicz mówią "kryminalistka". Choć nie odpowiada mi to określenie - cóż, oddaje gatunek literacki, który autorka uprawia. Uprawiała do tej pory - bo najnowszą powieścią totalnie mnie zaskoczyła. "Czarownica" nie jest kryminałem, jest doskonałą powieścią obyczajową. On (w tej kolejności występują w książce), Ona i Ono. Ono jest dziewczynką, mało podobną do dziewczynek zazwyczaj występujących w przyrodzie. Umorusana, obdrapana, dzika. Stroni od ludzi, najlepiej czuje się w lesie, nie mówi. To znaczy nie odzywa się do ludzi, choć rozmawia ze zwierzętami, zapewne w ich języku. Dziecko, na widok którego każdy dorosły kiwa głową z politowaniem i użala się nad jego losem. Ale czy słusznie? Czy to dziecko naprawdę jest nieszczęśliwe? Dziewczynka nie wygląda na głodną, jest tylko zaniedbana. Cierpi na brak miłości? Ale czy na pewno? Przecież ona nie ma pojęcia o czyjejkolwiek miłości, wystarczy jej miłość do zwierząt i ta, otrzymywana od nich. Kocha matkę, choć ta obecnie na niczyją miłość nie zasługuje. Ale to dziecko zapewne nie ma pojęcia, że na świecie istnieją inne matki. I raptem w życiu dziewczynki pojawia się ... a, nie, nie opowiem treści książki. Mogę tylko zachęcać do jej przeczytania. Mogę dodać jeszcze, że książka jest wspaniale napisana, akcja wciąga i toczy się wartko - a jedyną wadą tej powieści jest jej objętość. Chciałabym, żeby była grubsza, ale uczciwie dodać muszę, że autorka opowiedziała to, co chciała opowiedzieć. I na tę opowieść właśnie tyle treści wystarczy. A że chciałabym czytać więcej? To tylko dobrze świadczy o książce. Mam nadzieję, że Anna Klejzerowicz na tym nie skończy swojej przygody z powieścią obyczajową. Bo - choć bardzo lubię kryminały - powieść obyczajową lubię bardziej.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Sosnowy blog: Nowa książka.

Sosnowy blog: Nowa książka.

http://www.warszawa1939.pl/pokaz.php?kod=krucza_46  Tu można obejrzeć dom przy Kruczej 46, przedwojenny, naprawdę istniejący. Dom, w którym mieszkali niektórzy z moich bohaterów "Sosnowego dziedzictwa" oraz nowopowstającej książki pod tytułem "Krucza 46". Dom, w którym ja też mieszkałam, w latach 1948-1960, to jest od urodzenia do momentu, w którym dom rozebrano w ramach odbudowy Warszawy. Prawda, dom był pokaleczony, pozbawiony jednej pierzei, bez centralnego ogrzewania, bez ciepłej wody, bez gazu. Paliło się w piecach, a gotowało się na żeliwnej kuchni z fajerkami, pod którymi trzeba było najpierw rozniecić ogień. Były pchły i wszy, były myszy i szczury, a jednak... to był dom. Późniejsze mieszkanie, na Bielanach, choć z ciepłą wodą, gazem i centralnym ogrzewaniem, było już tylko ... mieszkaniem w bloku. Długo nie mogłam zrozumieć, jako dziecko, znaczenia pojęcia "blok". Dom powinien byc domem, a nie blokiem. Był jednak blokiem - i, co gorsza, nie było podwórka. Jako takiego, bo w ogóle przestrzeń między blokami, mogąca od biedy służyć jako podwórko, była. Ale to już wszystko nie to... Przyjrzyjcie się tym zdjęciom. Domy obok numeru 46 właściwie nie istnieją, są wypalonymi, zburzonymi ruinami. A Krucza 46 stoi. Przetrwała wybuch wojny, okupację, powstanie warszawskie. Widziała pogrzeb Bieruta, budowę Centralnego Domu Towarowego (CDT), stała prawie na środku tej rozbudowywanej Kruczej. Takie domy zostają w pamięci.

piątek, 13 kwietnia 2012

Trzynastego...

Jesteście przesądni? Ja nie. I tylko na wszelki wypadek spluwam przez lewe ramię, gdy mi
czarny kot przebiegnie drogę. Żartuję oczywiście, żaden kot nie jest w stanie sprawić, żebym miała czarne myśli. Natomiast w drewno odpukuję,nawet jeśli to drewno okazuje się marmurem lub plastikiem, bo innego tworzywa - w chwili, w której coś odpukać muszę - nie mam pod ręką. To znaczy pod palcem, którym pukam. Tak więc - piątek trzynastego lubię ogromnie. I zazwyczaj spotykają mnie w takim dniu same miłe rzeczy. Dzisiaj tez mnie coś spotkało. Coś miłego? Popatrzcie.
Poszłyśmy sobie z moją Basią na obiad, do naszej ulubionej knajpy (kto wie, ten wie, kto nie wie, nie będę robić darmowej reklamy), zjadłyśmy ogroooomne porcje - polędwica wieprzowa z grila, opiekane ziemniaczki i góra - naprawdę góra surówki. Do tego sok ze świeżowyciskanych pomarańczy i lampka czerwonego wina, a co! Zapłaciłybyśmy ponad 90 zł., ale ponieważ miałyśmy kupony rabatowe, zapłaciłyśmy ponad 60 zł. Co, zła promocja? 30% taniej! Niezły piątek trzynastego. Ale wracam do tego, co na zdjęciu. Otóż po obiedzie - tak sutym, że ledwo się wytoczyłyśmy z tej knajpy, poszłyśmy sobie na spacer Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Po drodze, jak to baby, oglądałyśmy wystawy. Stanęłyśmy obok wystawy z butami: - chodźmy obejrzeć - zaproponowała Basia. Tak, Basia zaproponowała, ale buty kupiłam ja. Kupiłam, choć w ogóle zakupu butów nie planowałam, a jeśli już, to nie granatowych, bo granatowych mam tylko jakieś sześćdziesiąt par. Ale - spojrzałam i zakochałam się. Tu jeszcze muszę wyjaśnić, że mój numer buta to 35 (a nawet 34), więc zdobycie takich butów jest trudne. A tu, proszę, są. - Bierzemy - powiedziałam do Basi, siedząc i zakładając but, w którym przyszłam. Basia podeszła do pani sprzedawczyni, mówiąc: "bierzemy", a ja w tym momencie zorientowałam się, że nawet nie zapytałam, ile te buty kosztują. - Basiu, spytaj, ile płacę - poprosiłam. - Ile kosztują te buty? - Basia posłusznie powtórzyła pytanie. - 369 złotych - odpowiedziała sprzedawczyni. I tyle - mam kolejną parę butów - i jestem szczęśliwa. Buty są z bardzo mięciutkiej skórki, leżą na nogach jak skarpetki i bardzo wygodnie mi się w nich stoi. Jak się w nich chodzi, opowiem, gdy gdzieś w nich pójdę. Co nie wiem, czy nastąpi, bo szkoda mi takich ładnych butów na te nasze trotuary. A jeśli się zakurzą? A jeśli noga mi się wykręci i zarysuję but o jakiś występ chodnika? A jeśli - co najgorsze - ktoś mnie nadepnieeee??? Ratunku!

wtorek, 10 kwietnia 2012

Pamiętnik grzecznego psa.

Przyjaciółka spytała, czy znam kogoś, kto mógłby jej polecić jakąś ciekawą książkę dla dzieci. Te dzieci - 8 i 10 lat - mieszkają w Stanach Zjednoczonych i rodzicom zależy na tym, aby stale miały kontakt z językiem polskim. Ciekawą książkę dla dzieci, dobrze napisaną po polsku? Czy ja znam kogoś, kto mógłby taką polecić - zastanawiałam się. I raptem spłynęło na mnie olśnienie - przecież sama mogę taką polecić. To "Pamiętnik grzecznego psa". A autorami książki są: Wojciech Cesarz i Katarzyna Terechowicz. Winter, bohater, a jednocześnie narrator opowieści, jest naprawdę grzecznym psem. Nie można mieć do niego pretensji o to, że jest duży (w końcu to malamut) i ciągle obija się o jakieś meble, Nie można do niego mieć pretensji o to, że sprawdza, co nadaje się do jedzenia, bo przecież nie będzie jadł byle czego. Nie można do niego również mieć pretensji o wiele innych rzeczy, więc... czemu ci ludzie ciągle coś mu zarzucają? Może dlatego, że sami nie są idealni? Książka niby dla dzieci, a jednak i dorośli znajdą tam coś dla siebie. Bo jest to również książka o niedoskonałościach rasy ludzkiej. Czyta się "jednym haustem", bawiąc się przy tym doskonale. Ostrzegam tylko tych, którzy jeszcze nie mają psa - po lekturze tej książki chęć powiększenia rodziny o kudłatego czworonoga gwałtownie wzrasta. A czy ma to być malamut... zdecydujcie państwo po lekturze tej książki. Pies jest zdecydowanie fantastyczny, mądry, śliczny i rozczulający - i taka jest właśnie ta książka. Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi! A - póki co - namawiam wszystkich do lektury przygód grzecznego psa. Warto! Właśnie! I z wieści najaktualniejszych - druga część już napisana i ukazać ma się jeszcze w tym roku. Książkę poleciłam więc mojej przyjaciółce - i polecam wszystkim raz jeszcze. A te dzieci... wiecie, co? Książkę przeczytały już dwa razy,całe fragmenty znają na pamięć, a ciocię, która przysłała im książkę (te moją przyjaciółkę) uwielbiają. I nagabują bez przerwy: "ciociu, kiedy będzie ciąg dalszy?"