niedziela, 22 stycznia 2012

Wspomnienia

Maturę zdawałam tak dawno, że większości moich młodych znajomych i przyjaciół jeszcze nie było na świecie. Wydawało nam się, nam - dzieciakom, jakimi wtedy były osiemnastolatki (maturę zdawało się wówczas po jedenastej klasie)- że zdobycie świadectwa maturalnego = dorosłość. Osiemnastoletni pełnoletni maturzysta, świat otworem, wszystko nam wolno (malować się, palić papierowy, pić alkohol - tak, tak, pierwszy raz w życiu umalowałam się na bal maturalny, a na studiówkę jedynym dozwolonym strojem było coś granatowego z białym).O studiach mało kto myślał, bo w tamtych czasach studiowanie było zbędną fanaberią. Pracę można było znaleźć bez żadnego problemu, a kwestia wynagrodzenia prawie nie istniała, rządziło powiedzenie: "czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy". I mniej więcej tyle każdy zarabiał. Różnice były 100-200 złotowe. Wyższe wykształcenie nie dawało automatycznie prawa do wyższej pensji, w zasadzie tzw. podwyżki zależały od stażu pracy.
Ot, w dużym uproszczeniu, ale nie o jakieś szczegóły chodzi.
Pewnie myślicie, że narzekaliśmy, że się buntowaliśmy, że szukaliśmy sposobu, by coś zmienić. No więc szczerze powiem, ze raczej nie. Nikomu, w większości do głowy nie przychodziło, że mogłoby być inaczej, a nam - otumanionym "wolnością" osiemnastolatkom - podobało się przede wszystkim, że nie musimy się uczyć, ba!, ze w ogóle niewiele musimy, bo przymus pójścia do pracy nie był taki straszny, skoro w pracy miało się wielu kolegów, przyjaciół, jakieś koła sportowe, koła brydżowe, koła turystów, dyskusyjny klub filmowy i jeszcze różne tam takie. Tak, tak - tak było. Życia poza pracą było mało, nie było telewizji (n0, były, początki, ale mało kto miał telewizor), nie było internetu (nie do uwierzenia, co? - nie było facebooka!), teatr był nie w każdym mieście, a jeśli był, to przecież nie codziennie grano nową sztukę. Było kino, a w nich nawet zagraniczne filmy. I były "ubawy". Ubawem był wieczorek taneczny w jakiejś szkole - albo, jak ktoś miał szczęście i niedaleko był jakiś klub - to w takim klubie. Były też oczywiście "prywatki" (dzisiaj "domówki", tak?)- ale nie tak często, jakbyśmy chcieli, bo przecież nikt z nas, młodych, nie miał własnego mieszkania, a znaleźć "wolną chatę" (bez rodziców) było trudno.
Jednak cieszyliśmy się tym, co mamy i nikt z nas nie myślał nawet, żeby tęsknić do szkoły lub żeby wspominać "starą budę", na dodatek z sentymentem.

A to właśnie moja stara buda. Zdjęcie czarno-białe, bo po tylu latach tak właśnie ją wspominam. Okazuje się, że mimo upływu lat, "buda" stoi, służy nowym pokoleniom i nawet wypiękniała.
Proszę:


Do dziś pamiętam niektórych nauczycieli. I do dziś pamiętam pierwszą miłość. Pierwszą PRAWDZIWĄ miłość. Tak naprawdę niespełnioną i zagubioną zaraz po maturze...

Brak komentarzy: