poniedziałek, 27 maja 2013

W szpilkach od Manolo.

Jak wiecie, nie pisuję recenzji, wpisuję tu natomiast te tytuły, które zdobyły moją przychylność. Piszę tylko o książkach polskich pisarzy, bo na opisywanie wszystkich przeczytanych książek nie mam po prostu czasu. Zresztą - nie opisuję też wszystkich przeczytanych ksiązek polskich pisarzy, bo na to także brak mi czasu. Kilka słów muszę jednak zawsze napisać o tych książkach, które zamykam w poczuciem straty. Żalu, że to już koniec opowieści. A co dalej? Chciałabym wiedzieć, wiem jednak, że nie zawsze da się napisać drugi tom. I trzeci..., itd. Agnieszka Lingas-Łoniewska, bo zaraz będzie parę słów o Jej najnowszej książce, swoją trylogią "Zakręty losu", dała mi nadzieję na to, że Jej opowieści zaqwsze będą długie i wielowątkowe. A tu raptem 236 stron? Zdecydowanie za mało. Najnowsza powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, "W szpilkach od Manolo", jest całkiem inna niż ostatnio przeze mnie czytana "Historia Lukasa". Tamta była mroczna, ciężka, przerażająca. Ta - jest lekka, zabawna,romantyczno-sensacyjna. Komedia - kryminał - romas. Opowieść o korporacyjnym wyścigu szczurów i o tym, że czasami naprawdę nie warto się ścigać, bo każda inna decyjza może tylko wyjść na dobre. Jest pewien przystojniak, jakby inaczej; jest też jakiś inny - tajemniczy wielbiciel, czy psychopata? Jest naprawdę kochana mamusia, która jednak ma tę wadę, że bez przerwy marzy o zięciu. Jest opowieść o marzeniach i poszukiwaniach metody na ich realizację. Jest wątek sensacyjny, tajemniczy prześladowca, jakieś dziwne kartki, znajdowane przez bohaterkę w różnych miejscach. Grasujący po mieście porywacz młodych dziewczyn..., jak w powieści Jamesa Pattersona. I są zwariowane przyjaciółki, nadające książce lokalny koloryt. Jeśli dodam, że są jeszcze koty - chyba starczy już tych zachęt. Dodam więc, że czyta się świetnie i jednym tchem - a największą wadą książki jest jej zbyt mała objętość.

Brak komentarzy: