PO PROSTU PISZĘ, W PRZERWACH, W KTÓRYCH NIE CZYTAM. A CZYTAĆ MUSZĘ - TAK, JAK MUSZĘ ODDYCHAĆ. JESZCZE CAŁY CZAS KSIĄŻKA, TO DLA MNIE COŚ, CO MA OKŁADKĘ I PAPIEROWE KARTKI. COŚ, CO SZELEŚCI I PACHNIE FARBĄ DRUKARSKĄ. WIEM, ŻE ŚWIAT SIĘ ZMIENIA I OBOK kSIĄŻEK PAPIEROWYCH ISTNIEJĄ TEŻ INNE FORMY. ALE DLA MNIE TO TAKIE TROCHĘ INNE FORMY ŻYCIA.o ZIELONEGO KOLORU, Z CZUŁKAMI NA ŁEBKACH. MOŻE MIŁE I PRZYJAZNE, JEDNAK NA RAZIE ICH NIE OSWAJAM...
poniedziałek, 14 maja 2012
Czego pragnie Maryla
Nowa premiera w moim ulubionym wydawnictwie. Piękna okładka, intrygująca zapowiedź z tyłu książki.Trzydzieści trzy lata? Zadręcza się swoją nadwagą? Męcząca matka?
Zaraz, zaraz, czy ja czegoś podobnego nie czytałam?
A, owszem, "Dziennik Bridget Jones". Tamta książka podobała mi się, więc i tę kupuję.
Przeczytałam przez dwa wieczory - i powiem Wam, że kto polubił Bridget Jones, polubi też Marylę. Ale, moim zdaniem, książka duetu: Katarzyna Terechowicz-Wojciech Cesarz, jest o wiele od Bridget lepsza. Bo to nasz rodzimy świat.
Dziewczyna, jakich wiele - marzy o jednym, życie oferuje jej coś innego. Ale..., jak to w książkach, największe marzenie zazwyczaj się spełnia. Więc spełni się też marzenie Maryli. A właściwie nawet dwa marzenia. To trzecie - samodzielność i odcięcie od toksycznej matki i równie toksycznej babci - już nie, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
Książka świetnie napisana, dowcipna i - co najważniejsze - inteligentna. Temat błahy? Może, ale nie dla 95% kobiet. Czyta się lekko, często bądź to wybuchając śmiechem, bądź uśmiechając się z przekąsem.
Smaczki? W każdej z przeczytanej książek poluję na smaczki. A więc i tu to robiłam. Były, a jakże - to punktowanie w wewnętrznych monologach Maryli, np.:
"Obudziłam się z paskudną pewnością, że:
a/ nie mam chłopaka,
b/ przegrałam swoje życie,
c/ mam nadwagę i jestem alkoholiczką,
d/ patrz a+b, nie mówiąc już o punkcie c." str. 343
Ale - tak naprawdę tak źle nie było...
Książkę polecam naprawdę wszystkim, także panom, może trochę bardziej zaczną rozumieć kobiety (swoją drogą jeden z współautorów jest mężczyzną, chyba jego druga połowa nieźle się nad Nim napracowała). Zabawna, przyjemna lektura, w sam raz na plażę. Ale nie myślcie, że to tylko takie ot tam sobie czytadło. Nie, nie - to naprawdę mądra książka i prawdziwa opowieść o życiu. Trzeba tylko umieć ją odczytać.
I jeszcze jedno - Dziennik Bridget Jones miał swój ciąg dalszy. Mam więc nadzieję, że i Maryla doczeka się drugiego tomu.
wtorek, 8 maja 2012
Herbata z jaśminem.
Bardzo lubię herbatę, choć przyznam, że takiej z jaśminem nie piłam. Natomiast - przeczytałam. Ostatnio sporo czytam literatury młodzieżowej, cóż - mam takich wspaniałych przyjaciół wśród młodzieżowych autorów. I cały czas powtarzam, że te wszystkie podziały - na literaturę kobiecą, męską, młodzieżową itd., to bzdura. Literatura jest dobra, albo zła i kropka.
"Herbatę z jaśminem" bezapelacyjnie zaliczam do tej pierwszej - tak, to literatura dobra. Bowiem czytając książkę, nie myślałam o tym, że to książka dla młodzieży. Czytałam, bo mi się podobała, wciągała, zaciekawiała.
Historia dziewczyny, która ma nie taką rodzinę, o jakiej chciałaby marzyć. Historia dziewczyny biernej? Zamkniętej w sobie? Wyizolowanej? A może tylko strasznie samotnej, mimo otaczających ją ludzi; spragnionej rodzinnego ciepła i miłości i nie umiejącej sobie z tą całą otaczającą ją rzeczywistością poradzić?
Smutna historia? A może po prostu prawdziwa?
Martyna - zwana Kurą - radzi sobie, jak umie, tworząc nieprawdziwy pancerz - tarczę, za którą się chowa. Ktoś jednak przez ten pancerz potrafi się przebić.
Jak zmieni się życie Kury? Czy zmieni się w ogóle?
Sami musicie się przekonać, sięgając po książkę. Ja bardzo polecam - a dodam jeszcze, że miłośnicy Wrocławia znajdą tam trochę wrocławskich smaczków.
Dla siebie też znalazłam pewien smaczek (kolekcjonuję takie) - mianowicie "kopytko" na ekranie komputera.
Jest tam jeszcze coś, czego zazdroszczę mojej przyjaciółce, Ani Fryczkowskiej - mianowicie w książce Agnieszki Gil wymienione są wszystkie tytuły powieści Ani.
Może i na mnie kiedyś padnie...
niedziela, 6 maja 2012
Dziura w sercu.
Jak można mieć na imię Faustyna? A jak takie imię zdrobnić? Fusia? Toż to jak popłuczyny herbaciane. Jednak imię nadała dziewczynie matka. Matka, która nie żyje,więc to imię jest rodzajem pamiątki.
Fusi przeszkadza jednak nie tylko imię. Dziewczyna czuje, że nikt jej nie chce, nie ma rodziny - poza ciotką, z którą mieszka - bo to ciotka właśnie przygarnęła dziewczynkę po stracie rodziców. Nie ma przyjaciół, o braku chłopaka już nie wspomnę.
Fusia uważa się więc za wybrakowaną, niekochaną, niepotrzebną, ot takie nic po prostu.
O czym piszę? O najnowszej książce Romka Pawlaka "Dziura w sercu".
Książka dla nastolatek - ale i ja, nastolatka wielorazowa, przeczytałam ja z wielką przyjemnością. Bo to pięknie opowiedziana historia, wzruszająca, ale nie ckliwa.
Barwnie zarysowane postacie, ciekawie poprowadzona narracja. Czytając zapomina się, że autor nie jest nastolatką, ale pamięta się, bo to wyraźnie widać, że - nie wiedzieć, czemu - nastolatki dobrze rozumie.
Czy życie dziewczyny zmieni się? Nie zdradzając treści książki, zdradzę jednak, że tak, zmieni się. Ale będzie musiała się sama nad sobą nieźle napracować. Da sobie jednak radę. A jak - musicie sami przeczytać.
Powiem tylko, że warto sięgnąć po te książkę, bez względu na to, ile masz lat.
POLECAM.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)